Chciałam coś napisać, ale nie cokolwiek. Możliwe, że miałam już temat, ale jakoś mi uciekł. Pisałam już w swoim krótkim i marnym życiu wiele, ale na pisanie o życiu brakuje mi słów. Zanim skończyłam 13 lat pewnie wydawało mi się, że moje życie jest w porządku. Później się zawaliło, a to co przeżyłam do trzynastki wyparłam ze swojej świadomości.
~Zależy mi na innych ludziach, tylko nie potrafię niekiedy ocenić kto przyjacielem, a kto wrogiem. Poza tym mam silne zaburzenia pamięci i nie pojmuję, dlaczego nagle inni przestają się do mnie odzywać.
Nowe życie zaczęłam w gimnazjum, zostawiłam za sobą
„rodziców”, pierwszą miłość i pseudo-przyjaciół. Wśród ogarniającego mnie
cierpienia i bólu, coraz częściej dostrzegałam brud tego świata. Nie byłam ani
nie jestem złym człowiekiem, źli ludzie mnie otaczają. Odnośnie gimnazjum,
zdanie mam takie, że to tylko obowiązkowa demoralizatornia. Wszystko kręci się
wokół fajek, seksu i alkoholu. W dobie internetu lubiani są ci, którzy mają
więcej niż 30 ”lajków na fejsbuku”. Idziesz sobie do takiej szkoły, ktoś
załatwił ci 0,7, zbierasz kumpli i idziecie do szkolnego kibla a tam
nauczyciele często nie wchodzą. Spotykasz dziewczynę/chłopaka, wielka miłość,
macanie na szkolnym korytarzu.
Wielką ulgą było dla mnie LO. Nie jakieś wyszukane, zwykłe,
pospolite, ciche liceum. Nie przykładałam się do nauki. Nie uczyłam się, nie
ściągałam (mimo wszystko), tylko słuchałam na lekcjach i jakoś mi się udawało.
Popijaliśmy na szkolnym boisku, kumple popalali za halą. Z narkotykami
osobiście się nie zetknęłam, ograniczyłam się tylko do alkoholu. Poza szkołą
życia nie miałam. Odbębniłam swoje ok. 7h i wracałam do domu.
Nigdy nie było dla mnie specjalnie ważne czy ktoś koło mnie
jest. Nigdy takiej osoby nie było. Jakoś tak zawsze po pewnym czasie wszyscy
mnie zostawiali i jakoś się do tego przyzwyczaiłam. Dwie osoby w moim życiu,
które trzymają mnie w ryzach to dziadkowie. Kiedy zostawił mnie ojciec (nie
specjalnie to przeżyłam), potem matka, dziadkowie stali się moimi zastępczymi
rodzicami. Z resztą, zawsze o mnie dbali bardziej niż pseudo-rodzice bo
mieszkaliśmy razem. Lubiłam przesiadywać w domu, w swoim pokoju. Moje łóżko
było moją bezludną wyspą. W najgorszych dniach, kiedy moje ciało pokrywały
świeże rany i stare blizny miałam wrażenie, że mój pokój otoczony jest wysokim
murem, którego nikt nie może zniszczyć. Nie lubiłam, kiedy ktokolwiek wchodził
do mnie albo siadał na łóżku. Nie wolno tak robić. Nie umiem rozmawiać,
rozwinąć i podtrzymać rozmowy, utraciłam tę zdolność. Bolą mnie ludzie, nie
potrafię przebywać wśród nich, w tłumie, kiedy ocierają się o mnie, naruszają
moją, niewidzialną granicę.
Straciłam wielu ludzi, pozostałam naiwna. Staram się nie
angażować w żadne relacje, po prostu się błąkam. Starałam się dopasować ale nie
dałam rady i pozostało mi trwać do jakiegoś bliżej nieokreślonego momentu. Były
chwile kiedy było lepiej, ale krótkie, ale czekałam tylko aż znikną, aż zdarzy
się coś co je przerwie.
Trwam w bezsensownych bezsensach bezsensownego życia,
gdzie nie ma sensu spanie, jedzenie i trwanie. Boję się żyć ale bardziej boję
się śmierci, utraty świadomości bo nie wiem „jak to będzie”. Tyle razy otarłam
się o śmierć, idzie koło mnie, ramię w ramię ale nie stara się ze mną
zaprzyjaźnić i pokazać swojego królestwa. Ja się czasem staram, wdrapać na
otaczające ją mury, przedrzeć się przez okoliczne lasy, przepłynąć jej fosę ale
ona mnie nie chce i na dłuższą metę ja też jej nie chcę. Bo każdy chciałby ją
odwiedzić, ale mało kto zostałby u niej na wieki.
To początek. Początek końca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz