poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Nicość


Istnieję sobie od bólu do bólu. Nie myślę nad tym jak dziś wyglądam, kogo mijam i co ktoś o mnie myśli. Nie żyję dla siebie. Żyję chyba tylko dla babci. Nie utrzymuję relacji. Nie rozmawiam z 'rodzicami'. Mijam wszystko i wszystkich. Nie potrafię dłużej tak żyć. Udawać. Męczy mnie to coraz bardziej. Boję się wszystkiego dookoła. Osoba, dla której żyję nie sprawia, że robię to wszystko z miłości. Żyję bo żyję, ale to co robię, robię ze strachu. Boję się z nią przebywać i boję się przy niej cokolwiek zrobić, powiedzieć i pomyśleć. Chciałabym od niej uciec, albo zniknąć. Dalej uważam, że nic mnie tu nie trzyma. Tu, w miejscu gdzie mieszkam i tu, na świecie wśród żywych. Czasem zastanawiam się jak to jest, że dni odmierzam od migreny do migreny, od pierwszej do setnej kreski na nadgarstku, od bólu do bólu. Nic innego nie jest dla mnie dostrzegalne. Trwam w większym lub mniejszym cierpieniu i nie widzę najmniejszego sensu w najmniejszej rzeczy, która znajduje się w najmniejszej odległości ode mnie. Straciłam wszystkich. Nie ma przy mnie osoby, która mogłaby mnie odbudować. Jest coraz ciężej.
~...bo człowiek może wytrzymać tydzień bez picia, dwa tygodnie bez jedzenia, całe lata bez dachu nad głową, ale nie może znieść samotności.
Ciężko jest nie mieć do kogo i po kogo zadzwonić, używać telefonu tylko do słuchania przytłaczających i drących mordę facetów po 50-ce. Ciężko jest budzić się po 2 lub 3 godzinach snu ze świadomością, że nikt na ciebie nie czeka. Ciężko jest żyć samemu, mimo że pragnie się samotności.
W ostatnich dniach żyję z myślą o bezludnej wyspie. Metaforycznie. Potrzebuję miejsca gdzie nikt nie będzie mnie znał. Gdzie nikt nie będzie mnie pamiętał ani nigdy mnie nie pozna, gdzie będę mogła żyć dla samej siebie.  Ciężko. Ciężko. Ciężko.

Coraz ciężej.

Jestem coraz niżej.

Bardzo nisko.

I chyba umieram.

Z każdym dniem coraz bardziej.

Bardziej i bardziej.

Nie wiele mnie zostało.

Umieram.

Kawałek po kawałku.

Bezpowrotnie.

początek końca

z marca, 28

Chciałam coś napisać, ale nie cokolwiek. Możliwe, że miałam już temat, ale jakoś mi uciekł. Pisałam już w swoim krótkim i marnym życiu wiele, ale na pisanie o życiu brakuje mi słów. Zanim skończyłam 13 lat pewnie wydawało mi się, że moje życie jest w porządku. Później się zawaliło, a to co przeżyłam do trzynastki wyparłam ze swojej świadomości.
~Zależy mi na innych ludziach, tylko nie potrafię niekiedy ocenić kto przyjacielem, a kto wrogiem. Poza tym mam silne zaburzenia pamięci i nie pojmuję, dlaczego nagle inni przestają się do mnie odzywać.
Nowe życie zaczęłam w gimnazjum, zostawiłam za sobą „rodziców”, pierwszą miłość i pseudo-przyjaciół. Wśród ogarniającego mnie cierpienia i bólu, coraz częściej dostrzegałam brud tego świata. Nie byłam ani nie jestem złym człowiekiem, źli ludzie mnie otaczają. Odnośnie gimnazjum, zdanie mam takie, że to tylko obowiązkowa demoralizatornia. Wszystko kręci się wokół fajek, seksu i alkoholu. W dobie internetu lubiani są ci, którzy mają więcej niż 30 ”lajków na fejsbuku”. Idziesz sobie do takiej szkoły, ktoś załatwił ci 0,7, zbierasz kumpli i idziecie do szkolnego kibla a tam nauczyciele często nie wchodzą. Spotykasz dziewczynę/chłopaka, wielka miłość, macanie na szkolnym korytarzu.
Wielką ulgą było dla mnie LO. Nie jakieś wyszukane, zwykłe, pospolite, ciche liceum. Nie przykładałam się do nauki. Nie uczyłam się, nie ściągałam (mimo wszystko), tylko słuchałam na lekcjach i jakoś mi się udawało. Popijaliśmy na szkolnym boisku, kumple popalali za halą. Z narkotykami osobiście się nie zetknęłam, ograniczyłam się tylko do alkoholu. Poza szkołą życia nie miałam. Odbębniłam swoje ok. 7h i wracałam do domu.
Nigdy nie było dla mnie specjalnie ważne czy ktoś koło mnie jest. Nigdy takiej osoby nie było. Jakoś tak zawsze po pewnym czasie wszyscy mnie zostawiali i jakoś się do tego przyzwyczaiłam. Dwie osoby w moim życiu, które trzymają mnie w ryzach to dziadkowie. Kiedy zostawił mnie ojciec (nie specjalnie to przeżyłam), potem matka, dziadkowie stali się moimi zastępczymi rodzicami. Z resztą, zawsze o mnie dbali bardziej niż pseudo-rodzice bo mieszkaliśmy razem. Lubiłam przesiadywać w domu, w swoim pokoju. Moje łóżko było moją bezludną wyspą. W najgorszych dniach, kiedy moje ciało pokrywały świeże rany i stare blizny miałam wrażenie, że mój pokój otoczony jest wysokim murem, którego nikt nie może zniszczyć. Nie lubiłam, kiedy ktokolwiek wchodził do mnie albo siadał na łóżku. Nie wolno tak robić. Nie umiem rozmawiać, rozwinąć i podtrzymać rozmowy, utraciłam tę zdolność. Bolą mnie ludzie, nie potrafię przebywać wśród nich, w tłumie, kiedy ocierają się o mnie, naruszają moją, niewidzialną granicę.
Straciłam wielu ludzi, pozostałam naiwna. Staram się nie angażować w żadne relacje, po prostu się błąkam. Starałam się dopasować ale nie dałam rady i pozostało mi trwać do jakiegoś bliżej nieokreślonego momentu. Były chwile kiedy było lepiej, ale krótkie, ale czekałam tylko aż znikną, aż zdarzy się coś co je przerwie. 

Trwam w bezsensownych bezsensach bezsensownego życia, gdzie nie ma sensu spanie, jedzenie i trwanie. Boję się żyć ale bardziej boję się śmierci, utraty świadomości bo nie wiem „jak to będzie”. Tyle razy otarłam się o śmierć, idzie koło mnie, ramię w ramię ale nie stara się ze mną zaprzyjaźnić i pokazać swojego królestwa. Ja się czasem staram, wdrapać na otaczające ją mury, przedrzeć się przez okoliczne lasy, przepłynąć jej fosę ale ona mnie nie chce i na dłuższą metę ja też jej nie chcę. Bo każdy chciałby ją odwiedzić, ale mało kto zostałby u niej na wieki.

To początek. Początek końca.

Witam



Prywatnie i publicznie. O mnie i o mnie. O życiu, bólu, cierpieniu i cenie istnienia.

+ masa muzyki, książek i cytaty.

~”Ból istnienia jest do wytrzymania. Nie do wytrzymania jest ból nieistnienia.”

część pierwsza (na dobry początek)

~ Po co żyjesz na tym świecie, jeżeli nic Ci z tego świata nie smakuje?
~ Samotność jest zniewalająca, zabija miłość, zabija osobowość.
~ Przemoc wobec ciała zabija też duszę.
~ Prowokuję, odpowiada mi ciemnota i histeria małych dusz. Zazdroszczą mi buntu.
~ Kiedy przyjaciel nie chcę Cię znać, czy kiedykolwiek był Twoim przyjacielem? Chyba nie.
~ Zależy mi na innych ludziach, tylko nie potrafię niekiedy ocenić kto przyjacielem, a kto wrogiem. Poza tym mam silne zaburzenia pamięci i nie pojmuję, dlaczego nagle inni przestają się do mnie odzywać.
~ Na pustyni jest się trochę samotnym. – Równie samotnym jest się wśród ludzi.
~ …bo człowiek może wytrzymać tydzień bez picia, dwa tygodnie bez jedzenia, całe lata bez dachu nad głową, ale nie może znieść samotności.
~ Każdy samotnik, choćby się zaklinał, że tak nie jest, pozostanie samotny nie dlatego, że lubi,ale dlatego, że próbował stać się częścią świata, ale nie mógł, bo doznawał ciągłych rozczarowań ze strony ludzi.
~ Najgorsze, co może spotkać człowieka, to żyć i umrzeć w samotności, nie kochając i nie będąc kochanym.
~ Samotność… Odnoszę wrażenie, że to milczenie z samym sobą. Mówienie do nikogo, patrzenie na nic, brak wszystkiego i niczego. Po prostu jest się w pustce i z tej pustki nie wyprowadzą mnie żadne drzwi, nawet otwarte…
~ Wreszcie zrozumiałem, co to znaczy ból. Ból to wcale nie znaczy dostać lanie, aż się mdleje. Ani nie znaczy rozciąć sobie stopę odłamkiem szkła tak, że lekarz musi ją zszywać. Ból zaczyna się dopiero wtedy, kiedy boli nas calutkie serce i zdaje się nam, że zaraz przez to umrzemy, i na dodatek nie możemy nikomu zdradzić naszego sekretu. Ból sprawia, że nie chce nam się ruszać ani ręką, ani nogą ani nawet przekręcić głowy na poduszce.
~ We read to know we are not alone.
~ Powiem Wam coś. Nie jestem nikim wyjątkowym. Jestem zwyczajną dziewczyną. Mam niecałe metr sześćdziesiąt wzrostu i jestem przeciętna pod każdym względem. Ale znam pewien sekret. Możecie zbudować mury aż do nieba, a mnie i tak uda się nad nimi przefrunąć. Możecie mnie przygwoździć do ziemi tysiącami karabinów, a i tak stawię opór. I jest nas tutaj wielu, więcej niż wam się wydaje. Ludzi, którzy odmówili zejścia na ziemię. Ludzi, którzy kochają w świecie bez murów, kochają aż po nienawiść, aż po bunt, wbrew nadziei i bez lęku. Kocham Cię. Pamiętaj. Tego nam nie odbiorą.
~ Nie, nie jestem [sama]. Jestem taka jak wszyscy na tym głupim, cholernym, zdumiewającym świecie. Niedoskonała. Nawet bardzo. Ale pełna nadziei. Nadal jestem sobą.
~ Sam jestem, samiutki z sobą samym…
~ Lepiej cierpieć niż nie czuć, że się żyje.
~ Jestem szczęśliwy. Bo dzisiaj odkryłem moich przyjaciół. Są w mojej głowie.
~ Nie chcę umierać. Za krótko byłam kochana.
~ Nawet w tłumie można być samotnym.
~ Dlaczego ludzie muszą być tak samotni? Jaki to ma sens? Na tym świecie żyją miliony ludzi; każdy z nich tęskni, szuka spełnienia u innych, a jednak się izoluje. Dlaczego? Czy Ziemia powstała tylko po to, by pielęgnować ludzką samotność?